Po co chłopcom ciałopozytywność? Jak pomóc im wrócić z głowy do ciała? – Barbara Pietruszczak rozmawia z Michałem Maciejakiem i Julianem Czurko – trenerami Szkoły Trenerów Antyprzemocowych SZTAMA.

Barbara Pietruszczak: Ciałopozytywność to ostatnio nośne słowo. Dla Was jako SZTAMY to podejście jest ważne w pracy z młodzieżą?

Michał Maciejak: To niezwykle ważny temat z perspektywy psychologii rozwojowej, tak dla dziewczynek, jak i dla chłopców. W naszej kulturze cały czas możemy zobaczyć fragmentaryzację ciał kobiet i mężczyzn, które są sprzedawane trochę jak kurczaki w marketach: uda, brzuchy, cielęcinki napakowane sterydami, czyli wyretuszowane w photoshopie. A ten obraz ma się nijak do rzeczywistości. Wybiegając kilka kroków do przodu istnieje ryzyko, że jeśli nie pokażemy dzieciom, że te wszystkie obrazy są iluzją, to może przyczynić do różnego rodzaju zaburzeń. Od zaburzeń odżywiania przez zaburzenia nastroju po depresję.

Żyjemy w kulturze, która, jak pisze badaczka dr Renee Engeln, ma obsesję na punkcie wyglądu. Zwłaszcza dziewczynek i kobiet. Ale ta presja nie omija także chłopców.

Julian Czurko: Dziewczynki są społecznie bardzo mocno dyscyplinowane. Ze strony najbliższych i mediów stykają się z ogromną ilością przekazów na temat tego, jakie powinny być ich ciała. Z kolei w rozmowach w domowym kręgu ciałami chłopaków zajmujemy się zdecydowanie mniej. Główne oczekiwania dotyczą tego, kim mają być w życiu i jakie aktywności im przeznaczono. Mają być silni, aby „posadzić drzewo i zbudować dom”. Mogłoby się wydawać, że w tym porównaniu chłopcy mają więcej swobody, a przekaz oddziałuje bardziej na ambicję niż wpychanie we wstyd. Ale z drugiej strony, jeśli nikt nie poświęca większej uwagi chłopcom takim, jakimi są, to oni stają bardziej podatni na oddziaływanie mediów społecznościowych i wszechobecnego marketingu. Nie mają lustra, w którym mogą się przejrzeć, bo otaczające ich wizerunki są obce. W serialach widzą nastolatków granych przez 20- czy 30-letnich aktorów. Nie widują tam nikogo, kto ma pryszcze, problem z włosami czy rozstępami, co jest dla nich codziennością. Cały czas uczą się, że muszą być „jacyś” i mają zmieścić się w proponowanych przez biznes kategoriach „męskości”. Jeśli im się to nie uda – dowiadują się, że są gorsi, czyli „niemęscy”, co jest jednocześnie mizoginiczną i homofobiczną etykietą. I że mają aspirować do tego, jacy powinni być.

To dopasowywanie się do społecznej kliszy może skutkować zerwaniem więzi ze swoim ciałem, z samym sobą. Buduje poczucie, że umysł i ciało to dwa odrębne byty, spośród których jeden służy zaspokajaniu oczekiwań innych.

Czyli rozszczepienie: tu jest moja głowa, a gdzieś tam – moje ciało?

MM: Mam takie doświadczenie z warsztatów, że chłopaki, którzy są na szkolnym świeczniku i dbają o swoją pozycję w hierarchii, ogromnie dużo energii wkładają w trzymanie tej gardy i napięcia. Po jakimś czasie to już jest nawykowe, wrasta w ciało. Nawet, gdy nie ma zagrożenia, oni pozostają w trybie walki. Na warsztatach z chłopakami robię takie krótkie ćwiczenie, które polega na tym, żeby położyć ręce na swoim brzuchu i pozwolić mu się wypiąć. Zachęcam do tego, żeby zamknąć oczy, skupić się na oddechu i na śledzeniu tego ruchu góra-dół rąk na brzuchu. To bardzo proste doświadczenie. Ale ja na co dzień w szkołach widzę chłopców, którzy są cały czas napięci: podniesione ramiona, wciągnięte brzuchy – chodzą troszkę jak roboty. Dzięki temu ćwiczeniu, samemu oddychaniu, powoli zaczynają się rozluźniać. 7 sekund – nabranie powietrza, 2 – pauza, 10 – wypuszczenie. To bywa dla nich bardzo trudne. Często się okazuje, że po prostu nie potrafią oddychać. Ja sam tego doświadczałem, byłem chodzącym kłębkiem spięcia – mój nauczyciel jogi podchodził do mnie i mówił: „Nurkowanie trenujesz? Ja nie wiem, jak ty potrafisz wytrzymać tyle na bezdechu”. Właśnie joga mi pokazała, że nie muszę cały czas chodzić z tym wciągniętym brzuchem.



Skąd u chłopców bierze się ten wciągnięty brzuch?

JC: Mamy trzy opresyjne systemy. Pierwszy to szkoła. Z nastawieniem na ocenianie i dyscyplinowanie. Zrównywanie wszystkich do jednego wzorca i do jednego typu uczenia się. Czyli statycznego, skupionego na słuchaniu, czasem wizualizacji. Gdzie inne potrzeby są marginalizowane, a nawet karane. To uruchamia reakcję „walcz-uciekaj-znieruchomiej”. Ktoś albo ucieka – zaczyna wagarować, walczy – z wszystkimi autorytetami lub rówieśnikami, albo próbuje zamrzeć – popadając w apatię, byle przetrwać do ostatniej lekcji i nie dać się zauważyć

Drugi system to rówieśnicy, zwłaszcza w fazie dojrzewania. W czasach gimnazjów organizowano w osobnej instytucji trzy roczniki dzieciaków w okresie przebudzenia hormonalnego, nie mających jeszcze narzędzi do budowania głębokich relacji społecznych. Płat czołowy nie działa, więc do głosu dochodzą wszystkie inne zachowania, które są w stanie wygenerować relacje, najczęściej hierarchiczne: kto więcej pije? Kto ma markowe metki? Kogo rodzice więcej zarabiają? I to znowu jest opresja, bo najprostszym sposobem na zbudowanie hierarchii jest przemoc. Trudno wtedy o empatię. Wraz ze zmianą systemu problem nie znika, ale przynajmniej relacje w szkołach mają dłuższą historię, na której można coś budować.

Trzeci opresyjny system to lockdown. A co się w nim dzieje z dziećmi, dowiemy się dopiero za jakiś czas. O części spraw młodzież wciąż nie mówi, bo być może nie ma jeszcze języka, który by pomagał w nazwaniu tego doświadczenia. Wiemy, że szkoły przygotowują już nowe etaty dla psycholożek, psychologów. I zaraz zderzymy się z powagą problemu stresu, depresji czy doświadczeń przemocy, z jakimi uczennice i uczniowie wracają do szkoły.

MM: Kiedy pytam chłopaków o te wciągnięte brzuchy, to odbijam się od formuły: „Nie wiem. Wszyscy tak robią. Wszyscy chcemy być więksi, fajniejsi, chcemy mieć zaciśnięte pięści”. Mówię im wtedy, że nie wszyscy. Ja wolę mieć miękkie dłonie. Tu nie chodzi o to, żeby teraz im mówić, że jedno jest dobre, a drugie złe. Ale to ważne, żeby mówić chłopcom: możesz się rozluźnić, możesz wypiąć brzuch. Świadomie oddychanie obniża poziom kortyzolu w organizmie, czyli hormonu stresu. I nagle świat może zacząć wyglądać inaczej. Na coś takiego chłopaki mi mówią: „To niemożliwe!”. Ale kiedy próbują, to są pod wrażeniem, że tak można. Czasami wydaje mi się, że te wszystkie logiczne koncepty trzeba zostawić i po prostu usiąść z chłopcami i pooddychać.

JC: Bardzo mi się podoba to, co mówisz o oddechu. Bo on pomaga zakotwiczyć się w „tu i teraz”. Ja z kolei miałem takie doświadczenie, jak poszedłem na masaż. Masażysta mi powiedział: „Oddychasz wystarczająco, żeby nie umrzeć, ale za mało, żeby żyć”. To mi uświadomiło ile mam napięć w ciele, ile doświadczeń w nim zostaje. 

Te napięcia to emocje?

MM: Dużym problemem wśród chłopaków i młodych mężczyzn jest mówienie o emocjach. Wśród tych, z którymi pracuję, widzę i słyszę, że muszą mieć naprawdę ogromny problem, żeby o tym powiedzieć. Konsekwencje z którymi mierzą się chłopcy niemówiący o emocjach, bywają bardzo poważne. Więc jeśli się głodzi, zaczyna chorować na bulimię sportową lub zmierza w stronę ortoreksji, to to jest społecznie akceptowane. W końcu „Sport i zdrowe jedzenie to zdrowie”.
Najważniejsze pytanie, czy ty sobie pozwalasz mieć problem, czy pozwalasz sobie na słabość?

W naszym świecie ten, kto jest słaby – przegrywa. To narracja, która idzie z góry. Dlatego na swoich warsztatach zawsze mówię chłopakom, że nie znam osoby, który odniosłaby sukces bez porażki. A z drugiej pytam rodziców, jak to się dzieje, że małego dziecka, które uczy się chodzić, nikt nie piętnuje za potknięcia i upadki? Ale już 13 lat później, kiedy dziecko mówi, że np. ma problem, nie wytrzymuje ze sobą, to ta otwartość znika. Dziecko słyszy: „Weź się w garść! Mężczyźni nie mogą mieć depresji! Nie mogą mieć zaburzeń odżywiania, nie mogą płakać.” I ta narracja występuje wśród studentów i studentek pedagogiki, a nawet wśród pedagogów i pedagożek z ogromnym stażem. Kiedy słyszę, że „chłopcy nie mają depresji”, to myślę, że kogoś oszukali na studiach i powinien na nie wrócić. Albo poczytać. Bo to są fałszywe informacje, albo mówiąc dosadniej: kłamstwa, które wmawiają chłopakom mierzącym się z różnymi trudnościami: „Jesteś sam. Nikt nie ma tak, jak ty.”

photo-1508074697182-032f0e304d70

A to tylko pogłębia samotność.

JC: Dzieci ze strony dorosłych słyszą bardzo dużo sprzecznych lub toksycznych treści. Na przykład chłopak, który dojrzewa, definiuje swoją męskość, a jednocześnie mierzy się ze trudnymi emocjami i własną agresją, słyszy od ojca, że ten załatwi z nim sprawę „po męsku”. Co w tym kontekście oznacza przemoc, pewnie karę cielesną. Prezentuje synowi „męskość” jako „przemocowość” , która w przypadku ojca jest usprawiedliwiona, gdyż ten jest wyżej w hierarchii. To absurdalna sytuacja, która sugeruje, że męskość ma służyć do dominowania osób słabszych i zależnych, budowania opresyjnych relacji.

Łatwo można się w tym wszystkim pogubić. Zwłaszcza w okresie dojrzewania. Jak postrzeganie męskości ma się do ciała?

JC: Zarówno męskość, jak i cielesność, obarczone są dwoistością wartości. Bo mamy wartości „do” czegoś i wartości „od”. Można mieć cielesność po to, aby być sprawczym, zdrowym, opiekuńczym, odpowiedzialnym za siebie i za innych. Te wartości można też opisać zarówno jako „męskość”, jak i po prostu dojrzałość, bo według mnie są ponad płcią. Natomiast mamy też dużo wartości, które są ucieczkowe. Na przykład: „Pracuję nad sobą, żeby nie być śmiesznym. Żeby nie pokazać, że nie pasuję, że jestem gorszy, że jestem potencjalną ofiarą, bo odsłonię się z jakąś słabością”. Jest mnóstwo takich etykiet, których próbujemy uniknąć. Wydaje mi się, że właśnie podsycanie motywacji ucieczkowych, podszytych lękiem, sprzyja karmieniu kompleksów. Kiedy znika ten straszak – negatywny motywator, jak tata rozwiązujący sprawy „po męsku” – to nagle nie wiadomo, co robić. Bo w tym przypadku nie ma pozytywnego dążenia. Jest tylko ucieczka.

Chłopcom może pomóc pozwolenie na słabość?

JC: Powiedziałbym raczej – wrażliwość, o której dużo mówi Brené Brown. Już samo słowo „słabość” jest piętnujące. I to dlatego od słabości ucieka się w siłę. Żeby nie być słabeuszem. Jeśli nie daję sobie przestrzeni na bycie wrażliwym, to nie mogę się spotkać z tym, co poczułem – co we mnie zarezonowało, z czymś, co jest dla mnie trudnością. Ta wrażliwość to danie sobie prawa i przestrzeni, żeby pobyć z tym doświadczeniem. Nie etykietować tego jako „słabość”, czyli coś, czego muszę się pozbyć, tylko potraktować jako coś, co zasługuje na uważność i czułość. Jesteśmy istotami psychofizycznymi. Jeżeli część naszych emocji wypieramy i represjonujemy, to po prostu nie możemy być w pełni ludźmi, niezależnie od płci czy wieku. To tak, jakby sobie wmówić, że „niemęskie” jest patrzenie lewym okiem albo używanie prawej półkuli mózgu.

MM: 
Kiedyś powiedziałem jednej grupie, którą prowadziłem, że jestem wobec nich bezradny. Zrobiłem wszystko, co mogłem i co umiałem. Nie potrafiłem więcej. I tata, który przyszedł później na zebranie rodziców powiedział, że ja nie mam prawa mówić dzieciom czegoś takiego. Bo „mężczyźni nie mogą być bezradni”. Powiedziałem mu, że jako mężczyzna daję sobie prawo do bezradności.

JC: Przywołałbym tu jeszcze kwestię rozczłonkowania, o której mówił wcześniej Michał. Ja widzę ciałopozytywność jako integrowanie ciała i emocji. Budowanie całościowego obrazu siebie, wsłuchiwanie się w informacje, które idą z ciała. A kultura proponuje nam wybrakowaną mozaikę sklejoną z fragmentów krzywego zwierciadła, w którym nasz obraz siebie jest fetyszyzowany lub demonizowany.

photo-1521515126738-a805f7cf5b23

A w nie nie da się wsłuchać, kiedy brzuch jest wciągnięty, a pięści zaciśnięte.

MM: Genialnie pokazuje to improwizacja. Człowiek, który jest sztywny – nie wejdzie w nią. Najpierw trzeba wyluzować ciało. Wydaje mi się, że to bardzo widać, kiedy improwizacja idzie z głowy, a kiedy z tego rozluźnienia. W ogóle w całej cywilizacji zachodniej my przestaliśmy słuchać ciała. Przecież pracoholizm to jest totalne wyłączenie ciała. Tak jak wszystkie uzależnienia, zachowania ryzykowne i kompulsywne. Podobnie przemoc. Jestem pewien, że i chłopców, i dziewczynki, socjalizuje się do braku kontaktu z ciałem i do braku akceptacji. Do tego, że ciało może mieć jakiś zapach kolor, kształt, wygląd. 

A przecież ciało to jest twój dom. To jesteś ty. Oczywiście możesz ten dom remontować, ocieplać, ale jeśli planujesz wyburzać ściany, to dach może ci się zawalić na głowę. Jeśli walczysz ze sobą w swoim domu, to masz wojnę domową. A nigdy nie przynoszą nic dobrego.

Jest takie celtyckie przysłowie, by „nie dawać miecza temu, kto nie potrafi tańczyć.” To dla mnie obraz męskości, w który wierzę. Ty możesz nosić miecz, ja nie mam nic przeciwko temu, ale najpierw naucz się łagodności. Jeśli chcesz z kimś walczyć, to najpierw zacznij od siebie. Bo tym jest dla mnie taniec: walką ze swoimi ograniczeniami, nauką łagodności.

JC: Żeby walczyć – trzeba też umieć “nie-walczyć”. Jeśli do walki, jest się zmuszonym to to jest desperacja, a nie wybór. Kiedy pomyślę o sztukach walki, to najpierw trzeba się nauczyć szacunku do drugiej osoby, bycia przy sobie. A używanie ciała do wyprowadzania ciosów i uników to sprawa wtórna. sztuka zarządzania swoimi emocjami i myślami prowadzi do umiejętności zaniechania pewnych działań. To świadomości, że mam wybór. I że jestem więcej niż właścicielem ciała – jestem z nim całością. To inna perspektywa.

Może właśnie tym jest ciałopozytywność, nie tylko dla chłopców: sprowadzaniem ich z głów do ciała.

JC: Z tego o czym rozmawiamy wyłania się taki obraz, że w naszej kulturze ciała są jak kompostowniki – miejsca, w które zrzuca się stresy, traumy, różne urazy. To jest cały bagaż toksycznych przekonań, traum, emocji – własnych oraz przekazanych w spadku przez rodziców, którzy sami sobie z nimi nie poradzili. To wszystko razem psuje się i przypomina o sobie, gdy problem jest większy. I nie powinno dziwić, że potem ludzie mierzą się z tak dużymi problemami, że próbują je zagłuszyć alkoholem, używkami, seksem czy innymi zachowaniami odciągającymi myśli od tego, co boli i drąży głębiej. Zarówno karmienie tego problemu, jak i późniejsze uciekanie przed nim, nie pozwala na nawiązanie relacji ze sobą i swoim ciałem. A bez niej trudno zbudować relację z innymi.



Julian Czurko i Michał Maciejak są trenerami Szkoły Trenerów Antyprzemocowych SZTAMA oraz członkami zespołu programowego projektu “Sztama w edukacji na rzecz zmiany” realizowanego z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy EOG, a także edukatorami seksualnymi Fundacji SPUNK.

Julian Czurko – trener, coach, facylitator, doktor nauk humanistycznych, specjalizuje się w rozwoju kompetencji miękkich oraz cyfrowych

Michał Maciejak – pedagog, trener dramy, autor warsztatów profilaktycznych i antyprzemocowych, wykładowca akademicki

Barbara Pietruszczak – dziennikarka, współtwórczyni projektu moonka, autorka „Twojego ciałopozytywnego dojrzewania” przewodnika dla dziewczynek. Właśnie pracuje nad jego chłopięcą odsłoną.

SZTAMA i SPUNK są partnerami projektu “moonka – Teraz dla chłopców”, w ramach którego powstał ciałopozytywny przewodnik dla chłopców

zdjęcie: Warren Wong on Unsplash


Logo_FundacjaBNPP

Tekst powstał dzięki współpracy z Fundacją BNP Paribas.


CHCESZ WIEDZIEĆ WIECEJ

Dołącz
do newslettera

Zapisz się do moonkowego newslettera i otrzymuj regularną dawkę wiedzy (nie spamujemy)
KLIK

Śledź nas
na FB i IG

Obserwuj nas na Facebooku i Instagramie

17
Słuchaj
podcastu

Słuchaj nas na: Spotify, Apple Podcast oraz Google Podcast
Oswajamy dojrzewanie – podcast dla rodziców i opiekunów